poniedziałek, 1 września 2014

Pierwszy dzień w Kirgistanie

Port lotniczy w Biszkeku niczym nie odbiega od lotnisk europejskich. Wszystko nowe i ładne, jedynie co mnie zirytowało to pobieżne sprawdzanie wszystkich danych w paszporcie i przypatrywanie się przez jednego z celników. Akurat ja musiałem stanąć w jego kolejce. Trwało to dobre 20 minut gdy inni pasażerowie w innych kolejkach byli obsługiwani błyskawicznie. Ale to tylko taki jeden przypadek.
Zaraz po wyjściu, zostaję obskoczony przez taksówkarzy, spotykam też grupę turystów z Polski. Wychodzę przed terminal i czekam na mojego hosta z Couch Surfingu. Co jakiś czas podchodzi ktoś i pyta się czy nie trzeba taxi. Cały czas odmawiam i mówię że czekam na znajomą. Po jakiejś godzinie i po małych perypetiach pojawia się Katrin. Łapiemy zaraz stop do miasta. Zazwyczaj stop oznacza zapłacenie jakiejś sumy za podwiezienie. Tym razem jednak kierowca coś powiedział ze od nas nie weźmie. Może dlatego ze Katrin prowadziła z nim miłą pogawędkę a mnie uznał za germańca albo angliczanina :-)
Już w mieście przesiedliśmy się do busa który zawiózł nas pod sam dom Katrin. Było już przed 7 rano kiedy poszliśmy na krótką drzemkę, bo ani ja ani moja nowa przyjaciółka nie spaliśmy długo. Zaraz zasnąłem jak zabity i dopiero o 10 przebudziłem się gdy było słychać ruch w mieszkaniu. Dziadkowie już wstali i babcia Katrin przygotowywała śniadanie. Jak miło, dosłownie jak u własnej babci.
W pierwszym momencie jak się przebudziłem nie mogłem dojść do siebie gdzie jestem i co ja robię - zawsze tak u mnie bywa gdy jestem zmęczony. Dopiero po kilku sekundach doszło do mnie ze to nie Londyn  tylko Biszkek.
Zaraz po śniadaniu ( pyszny barszcz ukraiński) postanowiliśmy że Katrin zawiezie mnie do pobliskiego parku Al-Archa , jakieś 40 kilometrów na południe od Biszkeku rozciąga się pasmo gór z Parkiem narodowym. Wyjechaliśmy za miasto marszrutką, dalej łapaliśmy stopa, chyba 3 razy, Za każdym razem nie staliśmy dłużej niż 5 minut, i jakoś tak się złożyło że nikt nie oczekiwał od nas zapłaty. Był to mężczyzna który gdzieś jechał z dzieckiem, potem starsza para która wybrała się w teren, a na koniec zamożne małżeństwo z Dubaju wielką terenówką - chociaż jak to Katrin określiła nie warto nawet na takich machać bo się nigdy nie zatrzymują. Ja jakoś machnąłem i się zatrzymali. Wzdłuż całej doliny ciągnęły się polanki i łączki przy rzece na których byli rozbici z piknikami, miejscowi którzy przyjechali na niedzielny odpoczynek. Potem poszliśmy ścieżką w górę. Dookoła wysokie szczyty, niektóre pokryte śniegiem. Szlak nie był długi i prowadził do wodospadu, o tej porze roku jednak bardzo małego. Doszliśmy do wysokości prawie 2600 wypiliśmy piwo i zjedliśmy kanapki. Za długo także nie mogliśmy siedzieć bo było już około 5 wieczorem. Droga w dół zeszła nam szybko. Krótka wycieczka , ale jednak męcząca dla mnie, kiedy 24 godziny temu jeszcze byłem w Londynie na wysokości zaledwie kilkudziesięciu metrów nad poziomem morza, a tym bardziej po nieprzespanej nocy.
Wracaliśmy z powrotem także stopem, góry w oddali przybrały barwę złotawą od zachodzącego słońca. Ogólnie wszystko dookoła miało wyschniętą złotawą barwę. Jesienne kolory, wyschnięta trawa opadające liście. Pięknie. Przypomniał mi się krajobraz z Armenii - także suchy. Zostaliśmy wysadzeni pod samym blokiem. Jechaliśmy z parą z Petersburga.
Jak dobrze mieć kogoś znajomego miejscowego który wie jak się szybko poruszać po okolicy. Tym razem też nie musieliśmy płacić.
Około 19 wziąłem szybki prysznic, bo cały byłem zakurzony. Potem poszliśmy jeszcze do centrum. 31 sierpnia to święto niepodległości w Kirgistanie. W centrum odbywały się imprezy, koncerty - czyli wszystko takie co się dzieje podczas świąt narodowych. Na ulicach tłumy i zwały śmieci. Na placu głównym koncert, a na koniec pokaz sztucznych ogni.
Byliśmy już wystarczająco zmęczeni i coś koło 12 byliśmy już z powrotem w domu.
Całkiem nieźle jak na pierwszy dzień w obcym mieście. Zaliczony park narodowy w górach i święto narodowe.






2 komentarze: