sobota, 13 września 2014

W poszukiwaniu zagubionego kapelusza

Poranek w gościńcu w miejscowości Vrang. Jak zawsze nie chce się wstawać, a tym bardziej, że wczoraj późno położyłem się spać, i wypiłem butelkę wina Pamir na dobranoc. Szkoda dnia. Postanowiłem się spakować i zostawić plecak na dole w sklepie. Sam miałem ruszyć pozwiedzać okolicę i wrócić wieczorem. Nie miałem jeszcze planów gdzie będę spał, ale zawsze mogłem spać w tym samym miejscu. Już prawie byłem gotowy do wyjścia, gdy uświadomiłem sobie że czegoś mi brakuje. Gdzieś posiałem swój nowy kapelusz. Przydał by mi się bo już mam cały nos zjarany. No tak wczoraj przy wysiadaniu z samochodu zostawiłem go na siedzeniu, było już ciemno , i go nie zauważyłem. Zniosłem plecak na dół, i zapytałem się czy nie widzą gdzie mieszka ten kierowca co mnie wczoraj przywiózł. Zaraz do niego zadzwonili, i się okazało, że mój kapelusz wziął współpasażer, bardzo miły człowiek, całe szczęście zostawił mi swój numer telefonu, gdybym czegoś potrzebował. Okazało się że mieszka w sąsiedniej wiosce do której miałem iść pozwiedzać. Więc ruszyłem przed siebie. Zatrzymałem samochód który mnie podwiózł kilka kilometrów do źródeł z mineralną wodą. Woda normalnie wypływała z ziemi, z bąbelkami, i miała smak jak woda mineralna z butelki, fajnie mieć takie źródełko w pobliżu. Dalej poszedłem sam na piechotę, po drodze spotkałem grupę studentów z Niemiec. Mieli wynajęte 3 busy i była to wycieczka fakultatywna z geografii. Razem z nimi było 2 profesorów. Tak się złożyło, że wśród nich była jedna polka, mieszkająca w Niemczech - Nicole. Ucięliśmy sobie pogawędkę, w końcu po Polsku od dobrych kilku dni, troche mi było głupio gdy na początku zwracała się do mnie per pan, ale zaraz przeszła na "ty", czy ja już taki stary jestem ?
Później przeszedłem kolejnych kilka kilometrów, po drodze pytając napotkane osoby czy nie znają Sasza. Byłem coraz bliżej i już chyba wiedzieli o kogo chodzi, zaszliśmy do sklepu, tam wzięli jego numer ode mnie i zadzwonili. Zaraz wsiedliśmy w samochód i podjechaliśmy do niego.
Sasz już czekał na nas na drodze. Bardzo mi się miło zrobiło jak tutaj ludzie są pomocni, a zarazem głupio bo po raz kolejny odmówiłem jego gościny, chciałem jechać dalej. Dla tych ludzi, przyjęcie do domu gościa jest czymś naturalnym, wręcz obowiązkiem i przyjemnością że mogą kogoś gościć, a zwłaszcza przybysza z zagranicy. Zwłaszcza takiego który niemnożko gawariat pa ruskie. A tutaj chyba nieczęsto się to zdarza. Większość turystów jest z zachodniej europy i innych którzy nie rozmawiają po rosyjsku.
Tutaj mieszkańcom, taki obcokrajowiec jest tematem do plotek i opowiadania sobie  jego historii. Ciągle jadąc samochodem można wychwycić Tadżyckie słowa które się mnie tyczyły: turist, z Khoroga, polsza, pasażer, a jak już szuka swego kapelusza to będą mieli historii do opowiadania na kilka miesięcy ;-)
Co śmieszne , swój kapelusz kupiłem za 15 somoni czyli jakieś 1,80 funta. Fajny, lekki, przewiewny, koloru piaskowego kamuflażu, z dużym rondem chroniącym przed słońcem, made in China. Tu prawie wszystko jest z Chin. W końcu to sąsiad Tażykistanu.
No i tak dotarłem do Langar. Pokręciłem się trochę i pora było wracać. Zacząłem iść z powrotem. Jednak przez jakiś czas nie było żadnego samochodu. Zerknąłem na mapę, jakieś 24 kilometry w słońcu. Nie za bardzo mi się to podobało. Chciałem jeszcze pozwiedzać okolicę Vrang a nie spędzić pól dnia na powrocie , wrócić wieczorem i na pewno być jeszcze totalnie zmęczonym. Jednak po jakimś czasie nadjechał samochód, podwiózł mnie tylko ze 2 kilometry , ale i to dobre. Potem kolejny, kolejne 2. W końcu zjawiła się terenówka, oczywiście zaoferował podwiezienie za opłatą, zgodziłem się już nawet na taką wygórowana cenę, nie chciałem tracić całego dnia. Potem jakoś się dogadaliśmy że podwiezie mnie do miejscowości po drodze gdzie były jakieś ruiny. Zatrzymaliśmy się także przy innych mineralnych źródłach z ciepłą wodą. Oczywiście opłata za przejazd poszła w górę, ale dla mnie była akceptowalna, i mogłem się pokąpać w naturalnym jacuzzi z mineralną wodą. Spodobało mi się to. Trzeba będzie sprawdzić czy w Turcji gdzieś nie ma takich dzikich źródełek.
W końcu dojechaliśmy do Vrang i wciąż miałem czas żeby pochodzić po okolicy i zjeść jakiś obiad. Przy sklepie była kawiarnia, a raczej bar z alkoholami, ale także serwowali jakieś jedzenie. Wyboru nie było dużego, smażone jajka, makaron, i kurczak.  Dobrze że chociaż mieli tego kurczaka jako mięso. Zamówiłem 3 jajka i kurczaka, zaraz starszy pan przygotował mi to na turystycznej 5 kilowej butli stojącej na ziemi. Przyniósł do stolika 2  talerze i koszyczek z twardawym już chlebem. Naprawdę proste jedzenie, nieważne , grunt że się najadłem i mi smakowało. Później poszedłem się przejść po okolicy. Akurat w tym momencie przejeżdżali przez wioskę, swymi wypisanymi samochodami turyści, z którymi się zapoznałem w Khorogu. Postaliśmy chwilę i ruszyli dalej w drogę, ja natomiast nawiązywałem nowe znajomości z miejscowymi. Młodzież chciała mi upchnąć rubiny, i jakieś narkotyki, haszysz czy jakieś inne opium - cholera wie co dokładnie, nie interesowało mnie to. Starsi zagadywali co kilkanaście metrów. Taka miła gadka o niczym i oczywiście o mnie, skąd , ile lat , żonaty, itd - czyli to co zawsze.
Nawet jak szedłem ścieżką przez pole na pobliskie wzgórze, ludzie przerywali swoją pracę przy żniwach sierpem, podchodzili do mnie i rozmawiali. Taka sielanka. Wiele z ich słów pokazywało że są normalnymi ludźmi naprawdę przyjaźnie nastawionych do świata. Utkwiło mi w pamięci zwłaszcza słowa jednego z nich: " daj Boże żeby była pogoda, żeby zdążyli ze żniwami przed deszczem".
Oczywiście prawie każdy zapraszał do domu na herbatę, ale gdybym tylko zachodził do każdego na herbatę to bym chyba nic nie zobaczył.
Z góry roztaczał się widok na dolinę, miasteczko Vrang i góry Hindukusz położone po drugiej stronie rzeki w Afganistanie. Zachodzące słońce oświetlało ośnieżone szczyty gór złotawym kolorem, a dolina okrywała się w cieniu. Pora było schodzić w dół. Po drodze odwiedziłem jeszcze niewielkie jaskinie w zboczu góry. We wiosce podszedł do mnie starszy pan gdy robiłem zdjęcie wschodzącemu księżycowi nad górami. Oczywiście namówił mnie żebym zaszedł do niego w gościnę. Córki przyniosły herbatę i słodycze, arbuza a także podsmażony makaron . Przyznam że byłem głodny więc z chęcią go zjadłem. Mają tam naprawdę proste jedzenie: chleb , czasem śmietana, masło, dżem i miód, i nawet taki podsmażony makaron jest czymś wyśmienitym.
Już było ciemno, wróciłem pod sklep, by wziąć swój plecak, jednak już był zamknięty. Starszy pan który mnie podprowadził zadzwonił do właściciela, który pojawił się po kilku minutach. A starszy pan okazał się dyrektorem miejscowej szkoły ;-) 


























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz