środa, 24 września 2014

Arslanbob

Po powrocie do Kirgistanu udałem się do górskiej miejscowości Arslanbob. Przesiadka w Osz, potem Jalal-abad, i następnie w Bazar Korgon. Gdy tylko dojeżdżałem do kolejnego miasta na dworcu już stała marszrutka do kolejnej miejscowości, tak że nie trzeba było długo czekać na połączenie.
Po południu byłem już na miejscu.
Arslanbob przywitało mnie pochmurnym niebem, z nieba siąpiły czasem krople deszczu. No nieźle - specjalnie przyjechałem ze słonecznego Tadżykistanu, a tu taka wpadka :-( .
Znalazłem biuro CBT - tutejsza centrala turystyczna. Tam mnie skierowali do noclegu u miłej rodziny. 400 somów to niewiele za nocleg z wyżywieniem i jeszcze do tego prysznic - prowizoryczny ale ważne że letnia woda z góry leciała ;-)
Zakupiłem też regionalną kartę sim z internetem. Teraz jeśli będzie zasięg będę mógł się łączyć ze światem.
Samo miasteczko Arslanbob położone w dolinie rzeki otoczone pierwotnym lasem orzechowym. Co roku jesienią miejscowi ludzie zbierają orzechy włoskie. W centrum miasteczka jest bazar na którym można kupić miejscowe jedzenie i mięso wiszące na hakach. Pod ladą często leżała głowa lub kopyta ubitego zwierzęcia - konia, krowy...
Można też spróbować smakołyków regionalnej kuchni. Ja poszedłem na świeże szaszłyki podawane z cieplutkim jeszcze chlebem. Chodząc tak od stoiska do stoiska skusiłem się także na samsy- zawijane bułeczki z farszem mięsno cebulowym . Pieczone w specjalnych piecach - pycha. Spróbowałem też wysuszonych na kamień kuleczek z sera, miały różny stopień twardości, najtwardsze były jak orzechy.
Pod wieczór nieznacznie się rozpogodziło jednak szczyty gór spowite były chmurami. Sprawdziłem prognozę - niby miało się polepszyć.
Wieczorem przespacerowałem się jeszcze po ścieżkach miasteczka - widać było że zbliża się już jesień. Liście żółkną i opadają z drzew, powietrze jest chłodniejsze. Miejscowi na polach zbierają swoje plony: ziemniaki, jabłka i inne owoce. Cóż, pora zmykać do domku na kolację.














Następnego dnia o poranku wyjrzałem przez okno, niebo było czyste i góry widoczne. Więc postanowione- ruszam znów na krótki treking. Szybko zjadłem przygotowane śniadanie, spakowałem się, pożegnałem z moimi właścicielami i ruszyłem drogą pod górę.
Droga przez miasteczko ciągnęła się dość długo , by po pół godziny w końcu można było wyjść na otwarte pastwiska. Stopniowo nabierałem wysokości, dookoła jesienne kolory: złotawe liście drzew, suche żółte trawy. Na pastwiskach biegają wolno konie. Miejscowe kobiety zbierają dzikie owoce z krzewów. Z oddali dojrzałem wodospad po drugiej stronie wąwozu,  kaskada ma wysokość prawie 100 metrów. Dalej znów piąłem się w górę aż do świętego kamienia o prawie idealnej formie sześcianu. Miejscowi przychodzą tu na wysokość 2900 m by móc się przy nim pomodlić. Związana jest z nim legenda o Arslanbopie- założycielu miejscowości który zginął z rąk morderców w tym miejscu.
Przy kamieniu pasł się osiodłany koń , jednak nikogo w pobliżu nie widziałem.
Po odpoczynku wdrapałem się jeszcze na wysokość 3200 m gdzie znalazłem kawałek płaskiej powierzchni i rozbiłem namiot. Około 18 słońce chowa się za górami i robi się zimno.
Idąc tak pod górę miałem wrażenie, że w niektórych miejscach dawno nie stała ludzka stopa. Skały są dziewicze bez żadnych oznak żeby ktoś tu chodził, częściej można spostrzec ścieżki wydeptane przez konie, kozy i krowy , niż dostrzec ludzkie ślady butów. Faktycznie mało tu ludzi, z oddali ujrzałem tylko kilku pasterzy.
A dookoła tylko skały.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz