czwartek, 25 września 2014

Konno przez góry Kirgistanu.

Następnego dnia nomadzi zwijali się do domu do Arslanbob. Mieli ze sobą 4 konie i osiołka, zapytałem się czy mógłbym z nimi pojechać jeśli nie dałbym rady chodzić. Rankiem po śniadaniu zapytali się jak moja noga i jakie mam plany. Stwierdziłem że chciałbym pojechać z nimi do Arslanbob.
Zaproponowali 2000 somów, czyli jakieś 24 funcisze. Nie jest to jakaś wygórowana cena , tym bardziej że miałem konia , jakąś tam opiekę, posiłki , herbatę  i tym bardziej że już u nich nocowałem pod dachem. W europie za taką atrakcją musiałbym zapłacić ze 200 f , zresztą zbytnio nie miałem wyjścia , noga nadal bolała.
Przed 10 zapakowaliśmy konie mój plecak zwisał z jednej strony, z drugiej ich pakunki,  pomogli mi wsiąść na jednego konika i w drogę.
Przyznam że siedziałem drugi raz w życiu na koniu. Pierwszy był 3 tygodnie temu, o próbach dosiadania konia w dzieciństwie nie wspominam ;-) .
I zaczęliśmy drogę w dół. Konik był spokojny, szedł równo za poprzednim, miałem tylko trzymać dystans i od czasu do czasu kierować nim. Było fajnie do momentu aż droga nie zaczęła schodzić ostro w dół . Było całkiem stromo, koń szedł głową w dół lawirując pomiędzy skałami. Podczas jednego zejścia po piachu mój wierzchowiec poślizgnął się tylnymi kopytami zjechał w dół przysiadając na zadzie, zleciałem w bok, przestraszyłem się żeby mi noga nie została w strzemionach i nie doszło do większego urazu kostki. Udało mi się wyplątać ze wszystkiego, koń wstał , zaraz przyszedł właściciel który szedł za nami pieszo. Sprawdził czy wszystko jest OK, pouczył , jak mam się trzymać na takich spadkach i dalej w drogę.
Minęliśmy kolejne szmaragdowe jezioro, dalej szliśmy wzdłuż rzeki pośród niewielkich drzewek , pomiędzy stromymi górskimi ścianami.
Przejście przez wąski mostek, dalej wspinaczka pod górę na przełęcz, myślałem że to jedno wzniesienie , ale za nim było kolejne i kolejne.
Konie co raz przystawały na zakosach podejścia, słychać było jak głęboko sapią, czułem jak pode mną wali jego serce, po chwili sam ruszał dalej, nie trzeba było ich poganiać, zresztą nie miałbym serca gonić takiego zwierzaka. Powoli pięliśmy się w górę. Co raz dalej widziałem kolejne wzniesienia, było pięknie przyznaję jednak wraz z czasem i tyłek i plecy bolały.
Po około 4 godzinach zatrzymaliśmy się na postój. Przed stromym podejściem. Odpoczywaliśmy prawie 2 godziny, jeden był myśliwym coś tam strzelali z dubeltówki, ja jednak nie byłem na siłach żeby robić cokolwiek więcej niż siedzieć. 
Ruszył pierwszy koń pod górę , dojście do szczytu zajęło mu jakieś 25 minut, a droga była naprawdę stroma. Kolejni ruszyliśmy my. Konie wytrwale pięły się pod górę, za nami szedł jeden miejscowy ciężko dysząc, nie łatwe to było podejście - miał mój pożyczony kijek trekingowy. W końcu dotarliśmy na główną przełęcz, teraz droga w dół, jednak teraz przekonałem się że najgorsze dopiero przede mną.
Wąska ścieżka często prowadziła stromo w dół po zakosach tak że łatwo było o poślizg. Prowadziliśmy konie często trawersując strome zbocze. Nie przesadzając czasem było i ze 45 stopni , czasem więcej, tak że kamienie same poruszone spadały po zboczu.
Konie jak maszyny kroczące dzielnie pokonywały wszystkie przeszkody.
Teraz także i ode mnie zależało żeby zejść w dół bez szwanku. Musiałem kierować koniem i kłaść się prawie na zadzie żeby zmienić środek ciężkości wierzchowca.
Wiele razy odmawiałem zdrowaśki żeby tylko nie polecieć w dół.
Kolejna przeszkoda - ścieżka , a raczej brak ścieżki, zaledwie ślady kopyt poprzednich koni na stromym zboczu. Mieliśmy tak przetrawersować kilkanaście metrów, z niedowierzaniem patrzyłem jak koń przede mną stąpa po pochyłym zboczu, tam nie było kawałka płaskiej powierzchni. A w dół kilkadziesiąt metrów na dno wąwozu. Pomyślałem tylko- że oni chyba wiedzą co robią , a nie mają tylko ułańską wyobraźnię. Przyznam że wiele osób które znam bało by się przejść pieszo taki odcinek. Odmówiłem kolejne pacierze- naprawdę zacząłem się modlić , bałem się.
Jednak wszystko poszło bez problemu. Ale to nie był koniec. Kolejne strome zejścia , że konia głowa była metr niżej niż jego zad, kamienie, zejście korytem rzeki, gdzie zwykły człowiek miałby problemy ze stąpaniem po kamienistym dnie.
Weszliśmy w głęboki kanion, po czym mój przewodnik na koniu stwierdził ze trzeba wejść wyżej na ścieżkę. Tylko że 5o metrowe zbocze było za strome nawet dla małpy by wejść.
Szybko mi pokazał tędy w górę, trzymaj się konia grzywy i w górę. Pomyślałem sobie: po.....o go ? Sam bym musiał na czworaka tu wchodzić.
Ruszyłem koniem , nie pozwalałem mu się zatrzymać , droga trwała kilkanaście sekund, ale to co konie potrafią po prostu nie wierzyłem.
Na dodatek niechybnie mój koń skręcił kilka cm nie w tą stronę co trzeba , tam gdzie bardziej stromo, zaraz go wyprostowałem , by pokonał ostatnie metry. W końcu wszedł na ścieżkę.
Kolejne lawirowanie pomiędzy skałami ze stromym zejściem w dół. Już zacząłem gadać do mego konika: tylko spokojnie, tylko spokojnie...
Mój zawieszony z boku plecak co raz ocierał się o skały - czy coś jeszcze z niego zostanie ?
Niskie drzewa i krzewy pod którymi trzeba było się kłaść na grzbiecie i ciągle droga w dół, czasem koń musiał zeskakiwać dobre 40 cm w dół.
W końcu pod wieczór zatrzymaliśmy się na kolejny odpoczynek. Gorąca herbata z mlekiem z puszki, sardynki i lepjoszki. Robiło się ciemno a pozostało jakieś 2 godziny drogi. Uspokoili mnie że dalej już łatwa droga.
Ruszyliśmy jak już prawie było całkowicie ciemno. Na początku jeszcze trudna droga, potem stopniowo szersza i łatwiejsza.
Było już całkowicie ciemno, prześwietlaliśmy latarkami , jednak konie same już znały drogę. Byłem już totalnie zmęczony, obliczałem kilometry. W końcu pojawiły się pierwsze zabudowania Arslanbob. Jednak do centrum pozostało z 5 km. Prawie już przysypiałem na siodle.
Doszliśmy w końcu do miasteczka. Przesiadłem się do samochodu który mnie podwiózł pod samą bramę mojego poprzedniego guesthous'u. Byli także inni turyści: para z Niemiec i z Izraela, otworzyli mi bramę, zrzuciłem plecak, szybko wyjaśniając im że mam problem z nogą, pokuśtykałem do właścicieli mimo że było późno. Przygotowali mi coś do zjedzenia i trochę wody żeby obmyć twarz. Na resztę nie miałem siły. Turyści także przestraszyli się jak mnie zobaczyli , choć nie wiem dlaczego- nieźle dawałem sobie radę. Dali mi poduchy do siedzenia i zaraz zaczęliśmy rozmowę i biesiadowanie, krótką ale dowiedzieliśmy się o sobie co nieco. Długo nie posiedziałem i zwaliłem się jak zabity na posłanie - to był wyczerpujący , ale ciekawy i ekscytujący dzień.
Po tych wszystkich przygodach jestem pod wrażeniem tych zwierzaków. Są jak niezmordowane maszyny kroczące. Gdyby siły Imperium w Star Wars miały konie zamiast AT-AT to na pewno wygrały by z rebeliantami ;-) 











 https://picasaweb.google.com/110707170585295247140/JedwabnymSzlakiem2014ArslanbobTreking?authuser=0&feat=directlink

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz