sobota, 6 września 2014

Pamir Highway

Pobudka o 6 rano w Karakul, mieścina nad wielkim słonym jeziorem. Prostokątne domki bezładnie rozrzucone nad brzegiem , zero drzew. Obmyłem twarz z małej konewki na zewnątrz domu. Kibelek w komórce bez dachu, jak chlewik z dziurą w ziemi. Bardzo proste warunki życia. Jednak mimo to że mają takie prymitywne warunki przyjęli pod dach turystę z europy.
Wsiadam w starą ładę samarę i jedziemy na południe. Słonce powoli zaczyna oświetlać otoczenie, na razie jest diabelsko zimno, wieje zimny wiatr. W końcu słońce wychyla się z za gór i nagrzewa także nasz samochód podskakujący na wybojach asfaltu. Czasem więcej jest dziur niż asfaltu. Powoli wznosimy się w górę. Krajobraz zmienia się jak w kalejdoskopie. Najpierw pustkowia , potem góry, i wąwozy. W końcu wspinamy się na wysokość ponad 4600 m. Droga jest tu wyboista , piasek i skały. Dalej jedziemy już w dół w pełnym słońcu i dojeżdżamy do Murghab. Szybko znajdujemy następny samochód do Khorog i możemy iść na śniadanie.
Potem mój kierowca zostawia mnie na placu, i żegnamy się , teraz przesiadam się do terenówki. Kierowca zbiera komplet pasażerów co trwa 1,5 godziny. Zawsze tak jest że samochód odjeżdża dopiero jak będzie komplet, chyba że zapłacisz za wolne miejsce.
Teraz kierujemy się na zachód w stronę Khorogu drogą M41 Pamir Highway. Mijamy wielkie ciężarówki zostawiające za sobą tumany kurzu. Droga nie jest lepsza, czasem tak zniszczona że lepiej zjechać z niej, i jechać po prostu polem.
Dojeżdżamy do miejscowości Alichur, miejscowość to za dużo powiedziane. Prostokątne domki z płaskimi dachami po środku pustkowia. Jak Tatoine z Gwiezdnych Wojen. Krótki postój jemy coś na obiad i dalej w drogę. W oddali widać ośnieżone szczyt Pamiru. Dopiero w połowie drogi krajobraz zmienia się na bardziej zielone. Jedziemy teraz doliną rzeki. Więcej tu drzew, jakieś pola, krzewy, więcej osad położonych nad szmaragdową rzeką pomiędzy wysokimi szczytami gór. Po około 8 godzinach dojeżdżamy do Khorogu. Podczas podróży zagadałem z chłopakiem który wracał do domu. Na miejscu zaprosił mnie do swego domu i poszukał mi noclegu. Oczywiście jego matka postawiła przede mną talerz pysznej zupy - gość w dom, Bóg w dom.
Potem sam mnie odwozi do znalezionego noclegu, ma niezły samochód, jakąś wielką terenówkę, a w garażu stoi lexus i coś tam jeszcze. Po drodze zajeżdża do sklepu i kupuje sobie i mi jeszcze piwo, ogólnie cały czas pije piwo.
Odstawił mnie do Pamir Lodge - osławionego noclegu z przewodników Lonely Planet - o czym dopiero się dowiedziałem po czasie.
Miejscówka fajna. Jest kilka ciekawych osób, z którymi trochę rozmawiam. Jednak jestem zmęczony po ponad  12 godzinach na wyboistych drogach. Idę spać.
Jutro kolejny dzień.


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz