sobota, 13 września 2014

Nieprzewidywalny Pamir

W Pamirze nigdy nie wiadomo co się może przydarzyć - jest nieprzewidywalny. Nawet jeśli coś zaplanujemy to i tak może wyjść inaczej.
Niedziela - teoretycznie nie da się wyjechać gdzieś dalej z miasta, bo nie ma marszrutek i żadnego innego transportu. Mniej samochodów na ulicach - każdy odpoczywa. Tak mi każdy mówił, i w guesthousie i przyjezdni turyści i miejscowi. I to jest całkowita prawda. Ale jednak zaryzykowałem, okolu 9 rano poszedłem na wylotówkę na południe do Korytarza Wakhanskiego. I nic. Podjechał jeden samochód, zatrzymał się, ale jak usłyszał że chce jechać do Vrang, czy Ishamshin to mówili, że: "zawtra budut marszrutki, sienczas niczewo" .
No i faktycznie tak było, po jakimś czasie przestałem machać na zwykle samochody bo wiedziałem, że zwykle to jadą tylko niedaleko. Przyszedł jeden mężczyzna - zagadał po angielsku że dziś to nie da rady, lepiej jutro. Powiedziałem to samo, że i tak nie mam co robić to postoje.
Słońce świeciło, schowałem się pod daszkiem przystanku. Zacząłem czytać wcześniej załadowane artykuły z netu. Potem zacząłem grac w gry w komórce. O baterie się nie martwiłem . Jest słońce , ładowarka Portapow 7 W zakupiona przed wyjazdem sprawdza się znakomicie. Nie muszę się martwić o zasilanie gdy świeci słońce. Naprawdę zakup udany. Do tego ładowarka Pixa C Usb i jest się niezależnym. Ale to może innym razem.
Więc siedzę na przystanku i faktycznie myślę, że chyba lepiej wracać do guesthousu, przynajmniej się z innymi porozmawia, jest internet, może się nie zmarnuje dnia.
  Podjeżdża jakiś samochód, staje w poprzek drogi, zaraz pojawia się z naprzeciwka wystrojona limuzyna - aha - bramę robią na wesele.
Potem zjawiają się młodzieńcy którzy próbują mi wcisnąć szmaragdy, albo antyki, ale wiem że to może być problem. Tak samo jak " prezenty" zawierające jakieś narkotyki z Afganistanu....
Już mam się jednak zwijać i znów poddać, gdy jednak zza zakrętu wyskakuje załadowana terenówka, wstaje, bo tylko warto zatrzymywać terenówki. Osobowe na takie drogi się nie nadają.
Zatrzymuje się obok mnie, już nawet bez nadziei pytam się: w iskhashim jedziocie ?
Da , a kuda wam nada ?
Vrang.
I jednak się okazało, ze przypadkowo ktoś jechał z Duszanbe do Vrang
To jest właśnie nieprzewidywalność Pamiru.
Załadowaliśmy mój plecak na dach, choć już było na górze pełno bagaży i rower, ale nic nie szkodziło wsadzić drugą warstwę ;-)
I już po chwili mknęliśmy na południe do korytarza Wahanskiego.
Wzdłuż rzeki, głęboką doliną, a w radiu znany z Gruzji utwór: " Bumer" Po lewej Afganistan , tak na  wyciągniecie ręki. Po drugiej stronie brzegu było widać małe domki i drogę, czasem tak extremalnie poprowadzona po skalach, że sam bym się obawiał przejechać.
Dookoła piękne góry, w dole rzeka, współpasażerowie nieśmiało zagadują o to samo co zawsze. Kiedy się okazuje, że gawariu pa ruskie cziut cziut , jakoś ufniej do mnie podchodzą. Oferują piwo, zaczynają się pogadanki, droga miło mija. Naprawdę są bardo mili, choć co prawda mam zawsze obawy jak wsiadam do samochodu z obcymi.
Jedziemy zniszczoną drogą , po prawej ciągną się góry Hindukusz, po prawej Pamir. Po prostu cudowne widoki. Wkrótce wyłaniają się wyższe partie gór okryte śniegiem, prawdę mówiąc pierwszy raz w życiu widzę takie widoki, tego nie da się opisać. Usta same się śmieją , a z oczu płyną łzy radości.
W połowie drogi zatrzymujemy się na obiad.
Zaraz moi współtowarzysze zapraszają mnie żeby pokuszać. Wyboru zbytnio nie ma , wiec zamawiam rekomendowany kebab. Nie , to nie jest to samo co w londku. To jest kawałek mielonego mięsa z kasza gryczana. Współtowarzysze zapraszają mnie do swego stolika - jakoś tak się inaczej robi - milo. Jemy razem, nalewają mi kompotu. Potem kończymy i znów wsiadamy do samochodu.
Droga się ciągnie, a widoki przy zachodzącym słońcu są niesamowite.
Po jakimś czasie dojeżdżamy do miejscowości - zrzutka na paliwo, płacę swoja dolę, idziemy do sklepu.
Budziesz s nami wodku pic?
No dawaj, paczemu niet?
I zaraz na ladzie pojawia się 4 miseczki i zagrycha , w postaci świeżo urwanej z pęta kiełbasy. Wypijamy po 3 działki, potem przed sklepem pojawiają się miejscowi, zagadują - jest naprawdę milo.
Wsiadamy znów w samochód, ktoś przynosi pudelka z kurami. Jest mieszanka, ludzie się pojawiają i znikają. Robi się ciemno. Współtowarzysze z samochodu oferują mi nocleg. Ogólnie nie wiem gdzie będę spać, jakoś się nie martwię, bo już kilka osób oferuje mi pomoc. Az głupio im odmawiać. Cholera - jest naprawdę fajnie. Na niebie świeci księżyc, podczas postoju udaje mi się zrobić kilka fotek, pokazuje je kumplom z samochodu, są zachwyceni.
Ogólnie inaczej do ciebie podchodzą jak można się dogadać, tak jakby są dumni ze mogą porozmawiać z obcokrajowcem. I po raz kolejny słyszę, że można ze mną pogadać, a czasem byli turyści z zachodu którzy nic nie znali rosyjskiego .
Podczas drogi, kierowca załatwił mi nocleg przez komórkę, chociaż inni współtowarzysze oferowali mi nocleg  u siebie , i chyba tak mi się wydaje ze czuli się zawiedzeni że zostałem w hostelu.
A teraz mi się wydaje, że jednak to był zły wybór, trzeba było zostać u miejscowych. Jedak że serdecznie się pożegnali, dali namiary na komórkę jakbym czegoś potrzebował. Nawet nie wiem kiedy ktoś wszedł na dach żeby zdjąć mój plecak, tak bezinteresownie. Wydaje mi się ze nawet jak nie rozumiem Tadzyckiego języka, to wiele ich rozmów tyczyło się mnie.
Jak widać Pamir jest nieprzewidywalny - po raz kolejny.
















2 komentarze:

  1. Marcin, uwielbiam czytac Twoje cytaty po rosyjsku!
    Od razu mam usmiech od ucha do ucha!
    Ja nie znala, szto Ty gawarisz ocien charoszo pa ruski!? :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Pani Subieta bylaby dumna :)

    OdpowiedzUsuń