niedziela, 14 września 2014

Trzęsienie ziemi

Powrót z gór okazał się dla mnie podwójnym trzęsieniem ziemi.
Po nocy na uroczej łączce moja trasa prowadziła w dół doliny jakieś 16 kilometrów. Zaraz na początku spotkałem grupę miejscowych, mówili że idą szukać rubinów w górach. Faktycznie mieli łopatę, młot i jakieś wiadra. Jednak z ich rozmowy jakoś dziwnie to brzmiało - nie wiem, może poszukiwacze skarbów, może przemytnicy. Mnie także się ciągle dopytywali czy szukam rubinów i nie wierzyli że jestem zwykłym turystą który lubi góry i podróże ;-) .
Zresztą podczas rozmów z miejscowymi, często się dopytują: czy za ten wyjazd płaci mi państwo, czy ktoś sponsoruje? Bo trudno im uwierzyć że ktoś chce i może przyjechać z tak daleka, z własnej, nieprzymuszonej woli i za własne zarobione pieniądze.
Wiele razy też pytali się skąd jestem:  z Francji? A w Polsce to po jakiemu gawariat, po francusku ? Pa ruskie ? No i zaczynało się tłumaczenie, że w Polsce to po polsku i francuski to nawet nie podobny język, a bardziej polski jest do rosyjskiego podobny. Sam nie wiem skąd mają te pomysły z francuskim. Oczywiście zdarzali się ludzie którzy dużo wiedzieli o Polsce, niektórzy nawet służyli w Radzieckich jednostkach wojskowych rozlokowanych kiedyś w Polsce, ale to głównie starsze pokolenie.
Dalsza droga zeszła mozolnie, zaraz dopadło mnie zmęczenie i złe samopoczucie. Na początku zrzuciłem winę na chorobę wysokościową. Kilometr za kilometrem był coraz cięższy, mimo że szedłem w dół. W połowie drogi zaszedłem do pasterzy na herbatę, odpocząłem trochę i dalej w mozolną drogę. Czasem nad głową przeleciał mi orła cień ;-) .
Wiedziałem że coś jest nie ze mną nie tak, i muszę dojść do jakiejś cywilizacji, nie wiadomo kiedy by się ktoś tu pojawił, i czy byłby w stanie mi pomóc. Tak mijał kilometr za kilometrem i tylko miałem w głowie żeby iść. Końcowy dystans, ostatnie wzniesienie do pokonania - to był dla mnie wyczyn, patrzyłem się tylko w ziemię, żeby nie widzieć ile jeszcze zostało w górę. Z góry widziałem już kilka domków, i drogę. Teraz tylko zejść na dół, przeszedłem mostek ostatkiem sił i zrzuciłem plecak na poboczu. Miałem trochę wody w butelce, ale nie wiedziałem czy nie pogorszy mojego zdrowia. Po kilku minutach odpoczynku chciałem podejść kilka metrów i usiąść na trawie oczekując jakiegoś samochodu do centrum miejscowości. Gdy wstałem, zobaczyłem że z pobliskiego domu wyszedł człowiek i idzie w moją stronę, zaczekałem na niego. Podszedł i spytał się czy dobrze się czuję, bo widział mnie jak się słaniam na nogach. Zabrał mnie do swego domu, nie chciał nawet słuchać że chciałem pojechać dalej.
Ledwo co wszedłem do izby i zwaliłem się na drewniane podesty na których tam śpią. Przynieśli mi ciepłe koce, poduszki i herbatę , nie mogłem nic jeść. Całe popołudnie i wieczór leżałem i spałem. Podali mi jakieś zioła na zatrucie, dopytywali się skąd jestem. Potem przyszło jeszcze kilka osób z sąsiedztwa zapytać o mój stan - widać że martwili się o mnie.
Przespałem noc. Rano gdy już było widno, nagle coś zahuczało, rozległ się dudniący hałas, ziemia się zakołysała, ściany i dach zaczęły trzeszczeć i żyrandole zaczęły kołysać. Trwało to kilka sekund. Odgłosy zaczęły się oddalać - trzęsienie ziemi. Zwlekłem się, pierwszy raz w życiu przeżyłem coś takiego i nie wiedziałem czego spodziewać się jeszcze. Wstrząsy ustały, leżałem sparaliżowany i zastanawiałem się czy mi dach na głowę nie spadnie. Po kilku chwilach wyszedłem na zewnątrz upewnić się że wszystko jest w porządku. Rodzina powiedziała mi że to słabe było i zdarza się raz na miesiąc.
To było niezłe przeżycie dla mnie w ciągu ostatnich dni.
Nabrałem trochę sił, zjadłem kilka kęsów śniadania i postanowiłem że wrócę do Khorogu. Na razie trekking w górach będę musiał przerwać.
Przeszedłem kawałek do kolejnej miejscowości, tam spotkałem wracających poszukiwaczy skarbów, z którymi wróciłem samochodem do miasta. Pod wieczór, znów mi słabo było. Wziąłem kolejne leki od właścicielki guesthousu.
Trzeciego dnia poszedłem na spacer po mieście, jednak pokonanie kilku stopni schodów było dla mnie wyzwaniem. Postanowiłem że nie będę więcej zwlekał, i po południu pojechałem do szpitala. Tam obejrzało i zbadało mnie kilkoro lekarzy, i postanowili podać mi kroplówkę i leki - widać byłem już wycieńczony.
Szpital wewnątrz wyglądał ponuro. Krzywe podłogi, odrapane ściany, brak żarówek. Drzwi które ledwo co się zamykają, albo w ogóle nie.
Brudne podłogi i okna, cieknące krany. Czasem jakieś sprzęty za sponsorowane przez UNICEF, czy UE.
Może tak w Polsce wyglądały 60 lat temu. Przyzwyczaiłem się do tych europejskich standardów i dopiero teraz mogłem zobaczyć jak w innych krajach wyglądają państwowe budynki użyteczności publicznej.
Mimo to że wygląd szpitala był straszny to obsługa miła i pomocna.
W szpitalu spędziłem 4 godziny, co jakiś czas przychodził ktoś do mojej salki i pytał się czy wszystko  w porządku. Proponowali mi żebym został na noc, jednak chciałem wrócić do guesthousu.
Noc całkiem dobrze mi minęła, teraz czekam kolejny dzień na poprawę. Jest poranek, zobaczę jak miną mi dalsze godziny.























1 komentarz:

  1. Tak sie wlasnie zastanawialam, czy to szpitalne lozko na zdjeciu bylo...
    Kocyk przywolal wspomnienia sprzed 20 laty ;)

    OdpowiedzUsuń