piątek, 18 grudnia 2015

Varanasi.

Wyszliśmy zwiedzać miasto około 11. I mimo hałasu i bałaganu na ulicy jakoś ten chaos nie zrobił na mnie to dużego wrażenia. Poszliśmy brzegiem wzdłuż rzeki Ganges.
Po drodze oczywiście wiele razy byliśmy namawiani na riksze, łódkę, zakup jakichś pamiątek i inne rzeczy. Jednak za każdym razem po raz setny spokojnie odpowiadaliśmy: nie dziękuję.
W pewnym momencie doszliśmy do miejsca gdzie Hindusi palą zwłoki umarłych osób. Od razu podszedł jakiś koleś i zaczął wyjaśniać co i jak, zabronił robić zdjęć i pokazywał gdzie możemy iść. Oczywiście wyglądało już to podejrzanie, byliśmy ostrzeżeni przed samozwańczymi przewodnikami próbujących wyciągnąć pieniądze. Nieciekawa sytuacja zaczęła się robić jak jeden z nich kazał mi zapłacić pieniądze za to, że zrobiłem zdjęcie okolicy zanim się spostrzegłem, że wchodzimy na teren gdzie palą szczątki. Gdy mi powiedział że mam zapłacić kilka tysięcy rupi na drewno do kremacji dla ubogich ludzi, to się zaśmiałem, i się wykonaliśmy z tego miejsca. Ogólnie to jeszcze kolejny samozwańczy przewodnik który chciał nas naciągnąć,  gdy mu podziękowaliśmy od razu stał się mniej sympatyczny dla nas. Taki to urok tego miejsca.
Potem wzięliśmy łódkę na godzinną przejażdżkę, za 200 rupi. Z wody mogliśmy obejrzeć cały ten spektakl, a chłopak który płynął z nami powiedział,  że robicie zdjęć nie jest jakoś zabronione. I znów dwie strony Indii.
Po południu pokręciliśmy się po ciasnych uliczkach uważając, żeby nie wdepnąć w jakieś łajno, czy kałużę moczu, lub innego ohydztwa. 


















































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz