wtorek, 15 grudnia 2015

Lumbini

Lumbini. Miejsce urodzenia Buddy. Trafiamy akurat podczas zlotu mnichów z całego Nepalu i okolic, na cześć pokoju na ziemi.
Droga z parku narodowego Chitwan do Lumbini zajmuje trochę czasu.  Pod sam koniec, kierowca w autobusie na który kupiliśmy bilety oznajmia, że on jedzie w stronę granicy,  a do Lumbini musimy sami sobie znaleźć transport. Pozostało ok 20 km. Nie było by tak źle, gdyby nie kryzys w Nepalu i strajk na trasie do Lumbini. Nie jeżdżą żadne autobusy, jedynie motory i riksze. Nie wiedzieliśmy o tym i usilnie próbowaliśmy znaleźć autobus, dopiero po jakimś czasie uzmysłowiliśmy sobie ze to co mówią miejscowi to prawda i nie jeżdżą żadne samochody. Udało nam się startować i znaleźć riksze za 500 rupi, chociaż 20 km to będziemy jechać ze 2 godziny. Chudy dziadek ledwo co pedałował. W pewnym momencie stwierdziłem, że będzie szybciej jak sobie pobiegnę obok. Zaskoczyłem z rikszy i tak truchtałem obok przez kilka kilometrów, większość czasu biegłem nawet szybciej niż jechał dziadek z plecakami i Moniką. Miejscowi się bardzo dziwili i mi dopingowali. Po kilku kilometrach dobiegłem do wioski w której na ulicy stali ludzie, paliła się opona. Czyli to tu ten strajk. Dalej pojedyncze samochody zaczęły znów jeździć. Była szansa że może jednak uda się dojechać w jakiś normalny sposób. Zatrzymaliśmy riksze i zapłaciliśmy dziadkowi za cześć drogi. Zaraz nadjechał jakiś samochód do którego zamachałem. Zatrzymał się i z chęcią wziął nas na pakę. Okazało się że jechali nim mnisi i wolontariusze  na spotkanie do Lumbini. Nie chcieli żadnych pieniędzy. Po kilkunastu minutach byliśmy na miejscu. Poszukaliśmy noclegu, jednak ze względu na spotkania nie było wiele wolnych miejsc, a ceny były wyższe. Udało nam się znaleźć pokój za 500 rupi, który potem okazał się totalną porażką. Zatęchły,  z oknami bez szyb tylko z siatką. Wszystkie hałasy dochodziły z podwórka i korytarza. Drugiej nocy włączyli jeszcze w nocy agregat z powodu oczywiście braku prądu. Spalinowy silnik dudnił przez cześć nocy.
W dzień wypożyczyliśmy rowery by odjechać okolicę. Było dużo świątyń różnych krajów, ale wszystkie były w różnym stopniu budowy. Czasem wielkie betonowe budowle, niczym nie przypominające pięknych zabytkowych świątyń.
Zakurzone, suche drogi i tysiące mnichów ubranych w bordowe i żółte szaty. 
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz